wtorek, 3 lipca 2012

CHWILA GROZY

Wczoraj mieliśmy chwilę grozy. Jak zwykle, po jedzeniu poszliśmy na spacer koło domu. Czekałam na ''coś grubszego'', ale wyglądało na to, że Hope zrezygnował, więc powędrowaliśmy trochę dalej, niż dotychczas. Zapowiadała się bardzo przyjemna przechadzka, aż tu nagle mój kochany Hopuś zrobił mi niespodziankę... W pobliżu było drewniane ogrodzenie, na które [oceniwszy, że pomiędzy jego szczeblami szczeniak nie przedostanie na drugą stronę] narzuciłam pętlę smyczy i zaczęłam [zerkając co chwila na tego wiercipiętę] zbierać... poraz pierwszy ręką, na którą założyłam woreczek foliowy. Nie doceniłam szczenięcy umysł, bo dla chcącego, nic trudnego.
Spojrzałam i zamarłam; smycz była po tej stronie płotu, a ten urwis po tamtej!
Hope, nie mogąc się doczekać, aż skończę sprzątać, postanowił sprawdzić, co takiego jest po drugiej stronie ogrodzenia i wylazł pełznąc jak partyzant pod ogrodzeniem. W głowie panika: Co robić? Ale nie mogę mu pokazać, że jestem przerażona, bo zacznie się szarpać i piszczeć. Spokojnie więc podjechałam mówiąc do niego jak gdyby nigdy nic, a w głowie kolejna myśl; zdejmę pętlę, niech sam się ratuje, ale może wybiec na parking i wystraszy się, i jeszcze myśl; jechać na drugą stronę podwórka, gdzie są nasze okna i wołać Mamę, ale... co, gdyby Jej nie było? Zdjęłam pętlę i wskazując ręką na ziemię, spokojnie powiedziałam: ''down''. Pierwszej komendy nie usłuchał, więc powtórzyłam. Szarpnął się raz, ale pociągnęłam smycz w dół i Hope z łatwością przeczołgał pod płotem na moją stronę. Pochwaliłam go i z ulgą wróciliśmy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz